sobota, 27 października 2018

Kto lepiej leczy: homeopata klasyczny, czy kliniczny?

          Obecnie można zaobserwować duże zainteresowanie homeopatią klasyczną. Metoda ta skupia się na człowieku, a nie tylko na chorej części ciała. Lek dobierany jest indywidualnie i przez jakiś  czas nie zmienia się go, uważnie jednak obserwuje pacjenta, a właściwie sam pacjent powinien notować wszelkie zmiany dotyczące objawów i samopoczucia, następnie  informować o nich swojego lekarza. Mogą wystąpić pogorszenia stanu zdrowia, zaostrzenie objawów. Powinny być to jednak takie stany, które nie będą chorego zbyt mocno niepokoić. W przeciwnym razie stres będzie tak silny z powodu lęku o swoje zdrowie, że może wręcz pogorszyć jeszcze bardziej stan i samopoczucie chorego. Mając stały kontakt z lekarzem prowadzącym, który będzie pewny, że prawidłowo dobrał lek można "przejść" przez te pogorszenia zwycięsko, jednak nieczęsto to się zdarza. Pacjent w końcu może zacząć wątpić, czy lek jest dobrze trafiony, a i lekarz pomimo tego, że starannie dopasował lek dla chorego, zastanawiać się nad jego zmianą. W homeopatii klinicznej natomiast leki dobiera się na chory narząd , na daną chorobę, ale i w tej metodzie należy kierować się zasadą podobieństwa. Nie należy stosować zbyt dużej ilości leków, unikać mieszanek homeopatycznych, gdyż to nie jest homeopatia. To jest leczenie lekami homeopatycznymi, a to niestety, nie to samo. Trzeba dokładnie przemyśleć, zanim zmieni się lek, ewentualnie starannie dobrać drugi.
Mówi się, że metoda kliniczna sprawdza się w chorobach ostrych i mniej poważnych. Jednak, jeżeli ktoś choruje przewlekle również ma nierzadko tzw. zaostrzenie stanu przewlekłego. Może wtedy dłuuugo czekać będąc pod działaniem "swojego" leku na poprawę. Teoretycznie ten właśnie lek powinien uruchomić siły obronne chorego i spowodować ustąpienie tego zaostrzenia. Niestety, nie zawsze tak się dzieje. Każdy człowiek przyszedł na świat z odpornością wrodzoną. Jest ona taka, a nie inna- u niektórych osób bardzo niska. U innych wręcz przeciwnie- jest całkiem "przyzwoita". Te pierwsze osoby będą miały jednak dużo większe trudności z wyleczeniem np. jesiennej infekcji. 
Poza tym pomimo tego, że można czerpać dużą wiedzę z repertoriów homeopatycznych materia medica, różnych programów komputerowych dobrze jest mieć jeszcze intuicję. Jest to bardzo ważne dla lekarza homeopaty, nie bez powodu intuicję nazywa się szóstym zmysłem. Zdarza się bowiem rzadko, że pacjenci tak wyczerpująco mówią, co myślą o swojej chorobie, co czują. Często niezbyt trafnie opisują swoje dolegliwości i wprowadzają leczącego w błąd, nie mówią o sprawach istotnych, a dużą wagę przykładają do szczegółów, które na pewnym etapie leczenia mogą wywoływać tylko zamieszanie. Niekiedy też nie mają pojęcia, że to co powiedzą o sobie ma jakieś większe znaczenie w doborze leku skupiając się raczej na objawach ogólnych. Już w postach opublikowanych na stronie homeopatii polskiej widać, jak rodzice chorych dzieci maja uproszczone zdanie na temat leczenia homeopatycznego. Podają objaw i proszą o pomoc. Należałoby jednak zadać wiele pytań, aby móc cokolwiek doradzić. Często chorzy zwyczajnie nie mają charakterystycznych objawów, które ułatwiłyby dobór właściwego leku.Tak więc intuicja dla osoby leczącej homeopatycznie jest bardzo ważna. Z drugiej jednak strony homeopatia jest, jak matematyka: muszą być dane, aby móc rozwiązać zadanie.

środa, 20 czerwca 2018

Czy warto leczyć nasze dzieci sterydami?

            W poście "Jak leczy się homeopatycznie ludzi, których znamy?"wspomniałam, że  następnym razem opiszę przypadek leczenia małego Adrianka. Postaram się więc to zrobić jak najdokładniej. Bożena zwróciła się do mnie o pomoc, kiedy Adrian miał obturacyjne zapalenie oskrzeli, z pogorszeniem w nocy, między 24: 00, a 1: 00. Towarzyszyły temu świsty w obrębie całych oskrzeli oraz niedrożny nos. Już w przychodni udzielono mu pomocy, podając jakiś lek na bazie kortykosteroidu.  Miał bowiem silny skurcz oskrzeli, dusił się i miał bardzo ciężki oddech. Do domu przepisano mu Pulmicort, Ventolin z zaleceniem wykonywania inhalacji regularnie w zaleconych dawkach z Pulmicortu oraz rozszerzania oskrzeli, stosując Ventolin. Poza dolegliwościami związanymi z oddychaniem Adrianek od dłuższego czasu spał z szeroko otwartą buzią, cmokał językiem po podniebieniu twierdząc, że go swędzi, mówił jakby miał kluskę w buzi, no i chrapał okropnie. Wiadomo już, że chrapanie jest objawem utrudnionego przepływu powietrza przez gardło, w tym konkretnym przypadku mocno powiększonymi migdałkami. Jak Bożena nagrała odgłosy, jakie wydawał po zmianie pozycji z "na boku"na pozycję "na wznak", przeraziłam się nie na żarty. Słychać było, jak okropnie się męczy, ciężko oddycha i chrapie. Pani doktor wyraziła się prawdopodobnie, że to trzeci migdał powoduje uciski w oskrzelach. Aż nie chce mi się wierzyć, że tak mogła powiedzieć, bo gdzie trzeci migdał, a gdzie oskrzela. Dla mnie było oczywiste, że to jest infekcja długotrwała, prawie od początku życia tłumiona antybiotykami i sterydami, nigdy niewyleczona, a więc wziąwszy pod uwagę, że nie od razu zachorował po urodzeniu, (chociaż stosunkowo szybko) i wkrótce skończy 5 lat, to stan taki utrzymuje się już min. 4 lata. Jak pisałam już niejeden raz, nie jestem lekarzem, mam jednak spore doświadczenie w leczeniu homeopatycznym, aczkolwiek jeszcze mi bardzo dużo brakuje. W tej dziedzinie człowiek nigdy nie jest wystarczająco mądry. Ciągle jestem"głodna"wiedzy homeopatycznej i mam zawsze jakieś kompleksy. Powiedziałam jednak Bożenie, że spróbuję pomóc jej dziecku, jednak będzie musiała częściej niż zwykle chodzić do lekarza, badać dziecko osłuchowo, żebym wiedziała, że leczenie przebiega prawidłowo. Na samym początku zaleciłam Cuprum, żeby rozkurczyć oskrzela, tym bardziej, że tym wszystkim dolegliwościom towarzyszył suchy kaszel, charczący od flegmy, spazmatyczny, aż do utraty tchu, który zaostrzał się pod wpływem głębokiego wdechu. Zapomniałam o czymś bardzo ważnym, otóż Bożena poinformowała mnie, że dziecko od zawsze ma w ustach bardzo dużo  śliny. No cóż, zaraz pomyślałam o  leku Mercurius sol.  (pomyślałam o Mercuriusie, chociaż nie jest on jedynym lekiem, w obrazie którego występuje ślinienie)- wiedziałam jednak, że nie w tej chwili jeszcze. W przeszłości  w czasie trwania choroby strasznie kaszlał mokrym kaszlem, jak to określiła Bożena, i wymiotował flegmą. Zaleciłam jednak jeszcze lek Bryonia- również podobnie, jak w obrazie Cuprum głębokie oddychanie powoduje kaszel, Ipeca, która ma w obrazie kaszel suchy, chociaż w drogach oddechowych zalega duża ilość śluzu, który udaje się choremu  odkrztusić, jednak niewielkie ilości. Ipeca ułatwiała odkrztuszanie, ale najważniejszym lekiem, który odegrał rolę w wyleczeniu obturacyjnego zapalenia oskrzeli, a może nawet astmy wczesnodziecięcej u Adrianka był Arsenicum album. Na początku leczenia bałam się odstawienia obu tych leków:  Pulmicortu i Ventolinu. Zdecydowałam się na Ventolin, ale tylko był podawany przez jedną dobę. Bożena powtarzała wciąż: ciociu, te leki działają tylko "na chwilę". Był taki moment w leczeniu, na samym prawie początku, że Bożena  pojechała z Adriankiem do szpitala, żeby upewnić się, że choroba nie zeszła do płuc. Okazało się, że na szczęście nic złego się nie dzieje, a wręcz przeciwnie- 3 dawki Cuprum, jedna Bryoni, Ipecy oraz Arsenicum album zrobiła już swoje i Adrianek był już "lepszy"osłuchowo, niż na samym początku leczenia.  Po dwóch dobach takiego leczenia pojawił się katar, no i gorączka 38,3 stopni- muszę zaznaczyć, że Adrianek prawie nigdy nie gorączkował. Bożena nie skontaktowała się ze mną w sprawie tej temperatury i podała lek przeciwgorączkowy. Gorączka spadła i już nie powróciła. Wiem, że sama ustąpiłaby bez tego chemicznego środka. Na wizycie kontrolnej  dr stwierdziła już tylko pojedyncze świsty w różnych miejscach oskrzeli, a minęło dopiero dwie doby, jak zaczęłam leczenie. Zaleciła Erdomed- lek mukolityczny, czyli rozluźniający wydzielinę oskrzelową, który nie został podany. Bez tego badania mama widziała ogromną poprawę w stanie Adrianka, dlatego Arsenicum album był podawany jeszcze przez 3 doby, również Bryonia i Ipeca. Po tym czasie chrapanie utrzymywało się, chociaż było zdecydowanie mniejsze. W dalszym ciągu spał z otwartą buzią i miał dużą ilość śliny, wręcz dławił się śluzem- "miał pełno tego w buzi"- mówiła Bożena. Z czystym sumieniem już zaleciłam Mercurius solubilis. Z każdą dawką było coraz lepiej pod każdym względem: ustąpił kaszel charczący od flegmy, przestał spać z otwartą buzią, chrapać. Zaczął mówić wyraźnie, nie tak, jakby miał kluskę w buzi. Poprawił się stan skóry / wcześniej była sucha, szorstka i swędząca /, a przede wszystkim dr stwierdziła, że jest osłuchowo czysty. Na koniec chciałabym dodać, że dziecko miało podejrzenie astmy wczesnodziecięcej.  W obturacyjnym zapaleniu oskrzeli i astmie wczesnodziecięcej mogą występować podobne objawy. Jednak są to dwie różne choroby. Rozpoznanie astmy u najmłodszych dzieci jest bardzo trudne. Należy najpierw wykluczyć wszystkie choroby, w przebiegu których może wystąpić świszczący oddech oraz suchy kaszel. Występowanie chorób alergicznych w najbliższej rodzinie zwiększa prawdopodobieństwo astmy.       

piątek, 25 maja 2018

Jak leczy się homeopatycznie ludzi, których znamy?

       Już od kilku tygodni waham się, czy opisać ten przypadek czy może inny. W końcu jednak zdecydowałam się. Jedna z córek mojej kuzynki jest już 35- letnią kobietą, która obecnie ma już swoje dziecko, 5- letniego synka Adrianka. Był czas, że widywałyśmy się bardzo często, zanim kuzynka wraz z rodziną wyprowadziła się do innego miasta. Jednak okres czasu, który spędzałyśmy wspólnie pozwolił mi dobrze poznać  tę córkę, o której chcę dzisiaj pisać.  Była wtedy dzieckiem- najpierw podlotkiem, później nastolatką, w końcu panną...Kiedy wyprowadzili się, w dalszym ciągu znałam wiele faktów z życia Bożeny ( bo tak ma na imię) z opowiadań jej mamy. Wiedziałam od niej na bieżąco, jakie miała problemy zdrowotne, a to z żołądkiem, potem z trądzikiem- w końcu pojawiła się nadwaga, (może nie w całym tego słowa znaczeniu), nie mówiąc o banalnej infekcji, która wystąpiła po pewnym casie brania leku konstytucjonalnego. Matka powtarzała jej ciągle, żeby zadzwoniła do cioci. Jednak upłynęło kilka lat, zanim to się stało. Nie dzwoniła, chociaż synkowi serwowano już sterydy w inhalacjach / lub do psikania w aerozolu /, zalecano syropy rozszerzające oskrzela, ułatwiające odkrztuszanie. Bez nich bowiem stan dziecka określano, jako astma wczesnodziecięca. Nie dzwoniła, kiedy Adrianek spał z otwartą buzią, ciągle się ślinił, chrapał i niewyraźnie mówił, jakby miał kluskę w gardle. Zawisła więc nad nim groźba usunięcia trzeciego migdała, na co Bożena nie miała najmniejszej ochoty.  W końcu jednak zadzwoniła- co więc na nią wpłynęło? W czasie jednej z rozmów z kuzynką mówię: niech bierze Pulsatillę przez kilka dni codziennie, potem co drugi dzień, aż w końcu dwa razy w tygodniu. Zapamiętałam ją bowiem, jako osobę nieśmiałą i miała wiele cech charakterystycznych dla tego leku: była przede wszystkim bardzo łagodna i uległa, co wcale nie znaczy, że nie była drażliwa.  Odczuwała strach przed samotnością i ciemnością. Często bywała smutna i rozżalona, a przy tym nadwrażliwa i płaczliwa.  Nie mogła nigdy zdecydować się, czego chce. Jeśli chodzi o modalności, to zdecydowanie domagała się świeżego powietrza i przewiewu. Problemy z trawieniem, o których wiedziałam, poza tym żółte, niedrażniące wydzieliny potwierdziły tylko mój wybór. Kiedy w końcu zadzwoniła do mnie, była raptem po tygodniu brania Pulsatilli- odważyła się w końcu! W następny poście postaram się opisać leczenie małego Adrianka, którego problemy zdrowotne  przedstawiła mi w osobistej rozmowie telefonicznej. Jeśli chodzi o nią samą, to bardzo szybko schudła 4 kg i chudnie w dalszym ciągu. Poprawiła się jej bowiem praca wątroby i jelit. Skóra jest lepsza z każdym dniem- cytuję jej słowa. Banalna infekcja (może nie taka banalna) ustąpiła po wtrąceniu do leczenia dwóch dawek Bryoni i Hepara sulfuris. Obecnie jest w dalszy ciągu na Pulsatilli. Dla mnie największym osiągnięciem jest to, że cała nieśmiałość zniknęła jak kamfora. Obecnie rozmawiam z Bożeną więcej, niż z jej mamą.
  Już drugi raz opisuję przypadek choroby leczony Pulsatillą. Jednak w tym pierwszym (post:" Typy dzieci") po podaniu tego leku powróciły niewielkie świsty w oskrzelach, co szybko skorygowałam. Kierowałam się stosunkiem, jaki miało dziecko do mamy, gorącymi stopami, które wystawiał chłopczyk spod kołdry- w ogóle było mu zawsze gorąco, również stanem skóry, której swędzenie nasilało się wieczorem i w cieple. Stan jego zdrowia cechowała również zmienność, jednak Pulsatilla zawiodła. Za jakiś czas został podany Sulfur, po którym przez jakiś czas chłopiec był zdrowy. Podobnie, jak Pulsatilla ma w obrazie silną więź z matką, którą chce zawładnąć, przeważnie musi tak być, jak on chce. Jest także typem gorącym, również ma problemy ze skórą, która swędzi i piecze bardziej nocą i w cieple, jak też po myciu. Jednak po każdym zmarznięciu, przewianiu czy zmoknięciu chłopiec ponownie jest chory. Mama jego zapewnia, że mimo tego, iż syn choruje nadal, to jednak przebieg tych chorób jest inny, gdyż szybciej wraca do zdrowia i jego organizm walczy reagując gorączką. Po ostatnim przeziębieniu choroba zlokalizowana była już tylko w gardle i krtani. Obecnie leczony jest lekiem Lachesis, za którym jednoznacznie przemawia fakt uporczywie zatkanego nosa (lewej dziurki), powiększenia węzłów chłonnych (z lewej strony), jak też drapiący  płytki kaszel, wywołujący duszności, przy czym wydzielina z prawej dziurki była zielona, więc w dalszym ciągu infekcja miała charakter bakteryjny. Piszę "miała", gdyż obecnie nie ma już tej wydzieliny, lewa dziurka nosa jest odetkana oraz ustąpił kaszel. To wyzdrowienie poprzedziło wystąpienie gorączki 38,4, która sama szybko ustąpiła. Spodziewam się, że również węzły chłonne wrócą do normalnej wielkości.

wtorek, 10 kwietnia 2018

Prawo leczenia naturalnego wg C. Heringa

                  Już od dłuższego czasu zastanawiałam się, czy powinnam pisać o prawie Heringa, tzn. o kolejności ustępowania objawów chorobowych w przebiegu leczenia naturalnego. Oddzielny problem jeszcze stanowi informowanie o tym stanie rzeczy pacjentów poddających się leczeniu homeopatycznemu. Otóż; W przebiegu leczenia naturalnego objawy chorobowe ustępują z góry w dół, ze środka na zewnątrz, najpierw z narządów najważniejszych życiowo, a następnie z mniej ważnych, w odwrotnej kolejności do tej, w jakiej rozwijały się w czasie. Dla wielu ludzi jest to oczywiste, jednak ogromna większość nie zdaje sobie z tego sprawy. Sporo pacjentów nie wie, lub przynajmniej na początku "przygody z Homeopatią"nie przywiązuje do tego uwagi, że po skutecznym wyleczeniu np. gardła lekiem homeopatycznym następuje stan zatokowy. Polega to na tym, że wydzielina spływa po tylnej ścianie gardła. Często należy wtedy zmienić lek, gdyż ten, który został podany na zapalenie gardła "zrobił już swoje"i zwyczajnie nie pomaga. Czasami wydzielina nie spływa po tylnej ścianie gardła, lecz zostaje wydalana nosem, ale jeżeli i wtedy taki stan się przedłuża, a katar w dalszym ciągu pozostaje żółty, lub żółtozielony, trzeba pomyśleć o następnym leku. Czym innym jest wiedzieć o tym z teorii, a zupełnie inaczej ocenia się ten fakt, kiedy ma się z nim do czynienia w praktyce. Z jednej strony homeopaci nie informują o tym, żeby niczego nie sugerować, np. tego, że po leczeniu, powiedzmy zapalenia gardła może powstać inna choroba, która najczęściej jest następnym etapem tej leczonej wcześniej. Jednak, inaczej na to patrząc, każdy ma prawo do tej wiedzy, żeby o nic siebie nie obwiniać i, żeby móc podjąć słuszną w jego przekonaniu decyzję.  Jeżeli po wyleczeniu anginy po dwóch tygodniach u dziecka pojawia się suchy kaszel już nikomu do głowy nie przyjdzie, że jest to w dalszym ciągu ta sama choroba zwłaszcza, jeżeli chodziło ono w tym czasie do przedszkola, miało kontakt z innymi chorymi dziećmi, czy poddane było różnym warunkom, np. przeciągom, czy ochłodzeniu po spoceniu. Pół biedy, jeżeli po tym czasie pojawi się mokry kaszel taki, który nie męczy, lecz doprowadza do oczyszczenia dróg oddechowych. Niestety, nie zawsze tak jest. Może to zależy od odporności danego pacjenta, a może od tego, czy już wcześniej, zanim zaczął leczenie homeopatyczne, chorował na zapalenie krtani, tchawicy, czy oskrzeli. Jeżeli tak, to można spodziewać się, że infekcja, która zaczęła się od gardła  pojawi się i w tym miejscu. Myślę, że może mieć na to wpływ fakt, jak bardzo jest ktoś przeziębiony, w jakim stopniu przewiany i jakiego "złapał" wirusa, będąc osłabionym. Już widzę, jak niektórym zwolennikom leczenia homeopatycznego nie podoba się taki stan rzeczy. Niestety, lecząc siebie, rodzinę, czy znajomych doświadczyłam, że nic nie można zrobić na zapas, tzn. nie należy podawać leku, jeżeli nie ma do niego wskazania- nie wytworzył się jego obraz. Moim zdaniem, wyjątek stanowi sytuacja, kiedy jest wiadomo, jakie okoliczności, warunki atmosferyczne poprzedziły zachorowanie.Wtedy można zadziałać przyczynowo i podać np. Bryonię, kiedy chory zachorował po przebywaniu na suchym, zimnym wietrze, chociaż nie wytworzył się jeszcze w pełni jej obraz. Lek konstytucjonalny nie pomaga w sytuacji, kiedy organizm potrzebuje innego leku, chociaż powinien być podany po zakończeniu leczenia, żeby zapobiec następnemu zachorowaniu. Na koniec chciałabym jeszcze dodać, że jeżeli na jakimkolwiek etapie leczenia nastąpi odwrócenie któregoś z kierunków naturalnego ustępowania objawów chorobowych, należy jak najszybciej jeszcze raz przeanalizować stan pacjenta, jego dotychczasowe leczenie i zastanowić się, jaki popełniło się błąd, zmienić sposób terapii, aby umożliwić choremu powrót do zdrowia.

niedziela, 11 marca 2018

Typy dzieci w homeopatii

               Pisząc o tym, jakie mogą być nasze dzieci, posłużę się tłumaczeniem książki Mohindera S. Jusa "Typy dzieci w homeopatii". Zacznę może od dziecka Sulfur, które chce, żeby zawsze było tak, jak ono chce. Już w poście: "Kiedy zawodzą nas leki"- Szukamy leku konstytucjonalnego wspomniałam, że dziecko Sulfur ma potrzebę kontrolowania i w kontaktach z innymi dziećmi prawie zawsze obejmuje dowództwo, ale, jak pisze Mohinder Jus, również na matce wymusza wszystko to, co wcale nie musi się jej podobać, jak też nie ma możliwości, żeby natychmiast zareagować, jakby sobie tego życzył. Sulfur jest niespokojny, nerwowy i bardzo aktywny. Nawet jego palce są ciągle w ruchu, dotyka nimi wszędzie. Nie znosi izolacji, musi być blisko matki i zawsze w centrum uwagi. Nie umie przegrywać i postępuje po swojemu.
               Dziecko Phosphorus potrzebuje towarzystwa, nie chce być samo- płacze wtedy i zaczyna być nieznośne. Obcych ludzi pozdrawia tak, jakby ich dobrze znało. Zwykle gorzej czuje się w ciemności, o zmroku i o świcie, gdy jest sam. Również silne emocje i zmęczenie umysłowe pogarszają jego stan zdrowia. Phosphorus łatwo  się przywiązuje do ludzi, a sam potrzebuje współczucia. Cechuje go drażliwość, zmienność nastrojów i upodobań.
Barium carbonicum jest albo zbyt nerwowe i nieuporządkowane, przez co nie potrafi dopasować się w szkole, albo jest zbyt powolne, potrzebujące dużo zainteresowania i miłości. Nie rozumie, o czym mówi nauczyciel, ma problemy z czytaniem i pisaniem. Jest lękliwe i bardzo nieśmiałe- nie chce być obserwowane, jak jest w centrum uwagi chowa się za matkę zasłaniając buzię rękami, często przy tym głośno płacząc.
               Dziecko Silicea jest szorstkie, nie potrzebuje żadnych pocieszeń ani słów zachęty. Jest zawsze zajęte sobą i chce być samo. Jednak w jego oczach można zauważyć inteligencję i ciepłe błyski. Jednak podczas awantury w domu jest bardzo zdystansowane- siedzi w swoim pokoju i zajmuje się swoimi sprawami podczas, gdy dzieci Calcium carbonicum i Pulsatilla boją się i z płaczem przytulają się do matki. W tych samych okolicznościach dziecko typu Natrium muriaticum bardzo przeżywa to smutne wydarzenie, jest dzieckiem bardzo emocjonalnym, nadwrażliwym, do tego stopnia, że na drugi dzień może być chore. W tym miejscu muszę wspomnieć, że niemowlęciu  typu Natrium muriaticum z łatwością przychodzą łzy. Jednak z biegiem czasu oczy pozostają suche albo jedynie napełniają się łzami, często natomiast wzdycha, martwi się wszystkim, nie chce jeść i chce być same. Z jednej strony nie przyjmuje pocieszania, z drugiej jednak, jak nikt nie zapyta o jego samopoczucie, czuje się niekochane i ma o to żal. Dziecko Natrium muriaticum potrzebuje dużo cierpliwości i zrozumienia, nie należy okazywać, że mamy już dosyć jego zachowania. W przeciwnym razie ranimy je bardzo głęboko.  Sepia w czasie  kłótni między rodzicami staje między nimi i głośno krzyczy, że mają przestać. Nie pozwala wziąć się na ręce i całować, nie chce, żeby się do niej zbliżać. Jest przeciwieństwem Phosphoru, Sulfuru, Pulsatilli i Calcium, które chcą, aby je wziąć na ręce i pieścić.. Sepia jest bardzo zamknięta w sobie, zdystansowana, uparta, odrzuca wszelką pomoc- kiedy ją spytać, przyznaje, że jest smutna i zraniona.Nie znosi pytań, chce, żeby zostawić ją w spokoju.
               Na koniec chciałabym przytoczyć przykład dziecka, u którego po rozwodzie rodziców pojawiły się problemy natury fizjologicznej.Dziecko było smutne, miało poczucie straty i odrzucenia. Po jednej dawce leku Natrium muriaticum przestało wzbraniać się przed normalnym oddaniem stolca- w normalnych warunkach. Wcześniej z tymi sprawami były niemałe problemy, są jeszcze wpadki z siusianiem, myślę jednak, że mogą być one natury infekcyjnej, nad czym jeszcze pracujemy. Pokonaliśmy skurczowe zapalenie oskrzeli- obecnie pozostał ropny żółtozielony katar z gęstymi, łagodnymi wydzielinami- została podana Pulsatilla. Zmniejsza się swędzenie skóry, pozostała jednak w dalszym ciągu sucha i szorstka.  Dziecko w obrazie Pulsatilli bardzo boi się opuszczenia. Czekamy na dalszy rozwój wydarzeń...

sobota, 17 lutego 2018

Jak to jest z tą grypą?

              Często zastanawiamy się, dlaczego właśnie teraz, w tym momencie "złapaliśmy " wirusa i leżymy obłożnie chorzy, mamy również trudności w doleczeniu się z niej tak do końca. Zupełnie inaczej rokuje grypa, którą zaraziliśmy się od innych chorych, zupełnie inaczej, gdy wcześniej byliśmy przeziębieni, nawet funkcjonowaliśmy z tym przeziębieniem do czasu, gdy nie natrafiliśmy na bliską obecność chorego na grypę. Wtedy osłabiony przeziębieniem organizm natychmiast " łapie" tą trudną do wyleczenia chorobę i naprawdę trzeba się bardzo postarać, żeby z niej "wyjść". Ja również z tego powodu tak długo się nie odzywałam, gdyż powaliła mnie grypa taka, jaką ostatnio miałam chyba w dzieciństwie, a to już było bardzo dawno. Po niej miałam awersję do pisania, myślenia itp. Wykończyła mnie ta ogólnoustrojowa choroba, ale dałam radę, pokonałam ją, chociaż przyznam, że już traciłam nadzieję. Z całą pewnością muszę stwierdzić, że są takie infekcje, które tak bardzo osłabiają organizm, że nie chcą poddać się zwykłym lekom homeopatycznym. W takich sytuacjach nawet dobrze dobrane leki homeopatyczne zwyczajnie nie pomagają, albo pomagają na krótko i choroba postępuje. W moim przypadku (i nie tylko moim) potrzebny był nozod, no i super homeopatyczny roztwór krzemu- dawny preparat ANRY. Nazwa taka powstała od pierwszych liter imienia i nazwiska producenta tego preparatu Anatola Rybczyńskiego. Pisze on, że nie chodzi tu o ilościowy niedobór krzemu, ale o zaburzenia metabolizmu krzemu, z upośledzeniem krzemowo- energetycznej matrycy organizmu, które to prowadzi do wszystkich chorób, łącznie z nowotworami. Po zażyciu tego preparatu już na drugi dzięń pojawiło się ropienie, a więc pozorne pogorszenie, ale dopiero wtedy wiedziałam, jak się leczyć- zrobił się obraz konkretnego leku, ale i tak całkowite wyleczenie blokował jeszcze wirus. Jednak reakcja po podaniu preparatu była jak najbardziej prawidłowa. Tak więc antybiotyki tym bardziej nie dadzą rady takim infekcjom, jeszcze bardziej osłabią organizm tak, że następna będzie o wiele szybciej, zwłaszcza u osłabionych osób, których obecnie jest coraz więcej. Tak więc poprawa stanu zdrowia będzie krótkotrwała albo żadna. Jednak, kiedy chodzi o ratowanie życia, kiedy boimy się już najgorszego podajemy je i jest to najrozsądniejsze, co można w takiej chwili zrobić. Czytałam, że jakieś dziecko miało temperaturę 42 stopnie, a matka jeszcze pisała na stronie Homeopatii, radziła się, co robić, gdyż bała się, że skończy się to szpitalem, jakby nie zdawała sobie sprawy, czym grozi tak wysoka temperatura.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Jak to jest z tą opryszczką?

                                        Witajcie kochani w Nowym Roku

   Dzisiaj chciałabym przybliżyć wiedzę o opryszczce, potocznie zwanej " zimnem". Każdy chciałby jej się jak najszybciej pozbyć, ale czy warto za wszelką cenę, tylko dlatego, że piecze, swędzi, boli, no i oczywiście brzydko wygląda? Opryszczka wywoływana jest przez wirusa  Herpes Simplex, występuje w postaci pęcherzyków na obrzękłym, zaczerwienionym podłożu. Prawie każdy wie, że może pojawić się na wargach, twarzy, narządach płciowych. Jednak, kiedy występuje często i jest leczona tylko zewnętrznie np. za pomocą kremu Zovirax, ewentualnie nakłuwania, może przenieść się w głąb organizmu- do narządów, jelit. Będzie to zależało od tego, jak bardzo byliśmy przegrzani, czy jak mocno osłabieni stresem oraz od ogólnej odporności organizmu. Sytuacja może wyglądać podobnie, jak w przypadku tłumienia wszelkich chorób skórnych. Dlatego ja- zafascynowana homeopatią zachęcałabym do leczenia opryszczki lekami homeopatycznymi. Poza popularnym Rhus tox, Dulcamarą, które stosuje się wtedy, gdy opryszczka jest następstwem gwałtownego ochłodzenia rozgrzanego organizmu, jest jeszcze wiele innych leków leczących to schorzenie np. Apis, Cantharis, Mezereum. Kiedy opryszczka ulega ropieniu bardzo pomocny może być Mercurius solubilis, Kalium bichromicum- zupełnie tak, jak w leczeniu zapaleń gardła, migdałków, jelit.  Kiedy stłumimy opryszczkę, a nasza odporność będzie na tyle niska, że infekcja wirusowa przerodzi się w bakteryjną, często ropną, trudniej już będzie osiągnąć sukces w leczeniu. Dlatego naprawdę warto pokusić się o głębsze leczenie zmian opryszczkowych, tym bardziej, że leki homeopatyczne, które je leczą, leczą również wiele innych schorzeń spowodowanych ochłodzeniem. Ja dzisiaj chciałabym się zatrzymać nad lekiem Natrium Muriaticum. Jest to lek głębokiego działania. Pacjent będący w obrazie tego leku nie lubi zamieszania wokół swojej osoby, nie lubi być obiektem współczucia. Chociaż jest płaczliwy, kryje się z tą skłonnością. Początek choroby jest często związany z uczuciem smutku, straty, lub odrzucenia, którego chorzy starają się uniknąć za wszelką cenę. Pacjenci Natrium muriaticum długo rozpamiętują swoje smutki i porażki. Ich wydzielina z nosa zwykle jest wodnista lub gęsta, biaława. Gardło jest suche, bolesne. Chory ma uczucie "utkwienia czegoś" w gardle- kiedy chrząka najczęściej odkrztusza słoną wydzielinę. Pewnie dzieje się tak dlatego, że lek Natrium muriaticum wykonany jest z chlorku sodu, a więc z soli kuchennej. W myśl więc zasady: "podobne leczy się podobnym" wydzielina może być słonego smaku właśnie z tego powodu. Oczy chorego pieką, swędzą oraz łzawią podczas kaszlu. Mogą być trudności z oddychaniem, zwłaszcza przy wysiłku. Kaszel chorych w obrazie tego leku spowodowany jest drapaniem głęboko w gardle. Chorzy ci doznają ulgi na świeżym powietrzu. Gorąco natomiast powoduje  zaostrzenie dolegliwości. Kiedy często pojawia się u Państwa opryszczka, proszę pomyśleć również i o tym leku. Na koniec chciałabym dodać, że odporność osób, w okresie czasu, kiedy pojawiały się u nich opryszczki była o wiele większa, niż wtedy, gdy przestały się pojawiać. Wiązało się to zawsze ze spadkiem odporności. Dlatego starajmy się cieszyć z każdej opryszczki, chyba, że jest ona bardzo duża i dokuczliwa (czasami obejmuje większą część ust), ale i wtedy dla leczącego lekami homeopatycznymi jest ważną informacją.